Wydarzenia

frank ocean

Frank Ocean prezentuje dwa akustyczne single

Frank Ocean

Frank Ocean

Frank Ocean znów akustycznie

Kiedy już wydawało się nam w listopadzie, że trzeci longplay Franka Oceana to kwestia najbliższych tygodni, piosenkarz postanowił zrobić sobie wydawniczą przerwę. Co prawda w swojej audycji prezentował jeszcze w kolejnych tygodniach remiksy kolejnych niewydanych nagrań z nadchodzącej płyty — w tym „Cayendo” w tanecznej reinterpratacji Sango, ale oficjalnie niewiele się działo. Po pięciu miesiącach przerwy Ocean postanowił dzisiaj podzielić się akustycznymi wersjami dwóch numerów przewidzianych na krążek — „Dear April” i „Cayendo” właśnie. To odejście od rapowego kierunku obranego w „DHL” i „In My Room” na rzecz minimalistycznej, post-ambientowej emocjonalności, na której zbudował legendarne Blonde.

Frank Ocean niespodziewanie wypuszcza kolejny singiel

Nie wierzymy, że Frank Ocean wypuszcza drugi singiel w ciągu miesiąca. Jeszcze niedawno trudno byłoby oczekiwać, że usłyszymy w tym roku jakiekolwiek nowości od Franka. Tymczasem, nie minął nawet miesiąc od wypuszczenia świetnego „DHL”, po którym wciąż nie ochłonęliśmy, a w sieci pojawiło się „In My Room”, na którym Frank ponownie… rapuje. Czy to zapowiedź większego projektu czy może jakieś odrzutki? Tego jeszcze nie wiemy, ale tym razem wydaje się to całkiem możliwe. Przede wszystkim, wskazuje na to spójność graficzna okładek „In My Room” i „DHL”, a u dołu można zobaczyć rysunki sylwetek (prawdopodobnie Franka), które, miejmy nadzieję, znajdą się na okładkach następnych numerów. Poza tym Ocean jest ostatnio bardzo aktywny nie tylko jeśli chodzi o wydawanie muzyki. Niedawno rozpoczął swój cykl imprez PreP+., których główną ideą jest stworzenie bezpiecznej przestrzeni do zabawy dla społeczności LGBTQ oraz, jak sama nazwa wskazuje, zwrócenie uwagi na problem zarażenia HIV-em, który lekceważony był w latach 80-tych. Podczas jednej z ostatnich imprez, kiedy na scenie grał Arca, Frank zaprezentował fragment nieznanego dotąd utworu ze Skeptą. Czy to kolejny numer, który niebawem przyjdzie nam posłuchać? A może znajdziemy go na nowym wydawnictwie Oceana? Trzymajmy kciuki, że tym razem nie jesteśmy zwodzeni.

Frank Ocean powraca z nowym singlem i zapowiedzią kolejnych

Uwaga! Od dzisiejszego dnia zbitek liter DHL przestanie Wam się kojarzyć z uganianiem się za przesyłką, a zacznie z jednym z najzdolniejszych artystów obecnych czasów. Taki tytuł nosi bowiem najnowszy singiel, jaki Frank Ocean zaprezentował właśnie światu. Dobrą wiadomością jest to, że nie jest to jedyna nowość, jaką zapowiedział artysta. W najbliższym czasie do odsłuchu powinny trafić również single zatytułowane „Dear April” oraz „Cayendo”, a w sieci krążą już fragmenty zremiksowanych wersji tychże nagrań, jakie zaprezentowali w swoich ostatnich setach granych na żywo Sango oraz Justice. Utwory te mają się również jako winylowe 7”, a my wierzymy, że ten nagły wysyp jest również zapowiedzią czegoś większego i do końca roku dostaniemy pełnoprawny album.

Press Play #27: 13 lat Soulbowl

W ostatni piątek naszej stronie stuknęło 13 lat! O tym, jak to się wszystko zaczęło, rozpisywaliśmy się (być może za bardzo) w serii artykułów przed 6 laty. Tym razem postanowiliśmy reaktywować starą kolumnę Press Play, w której zwykliśmy się dzielić swoimi aktualnymi muzycznymi fascynacjami, łącząc przeszłe zajawki z naszą pracą na stronie. Trochę egocentrycznie, ale bez narcyzmu, przedstawiamy płyty, których nie poznalibyśmy, gdyby nie Soulbowl.pl.


Love vs. Money

The-Dream

Radio Killa

Soulbowl powstał w 2006 roku, ale potrzeba było trochę czasu, by nasza niezobowiązująca zajawka zaczęła nabierać bardziej określonych kształtów — wpisały się w nie m.in. recenzje premier płytowych, które z różną częstotliwością i skutkiem pojawiają się na naszych łamach do dziś. Tekstem, który w moim przekonaniu niejako tę epokę otworzył, była recenzja Love vs. Money The-Dreama sprzed (niemal równo) dziesięciu lat. Wówczas nie miałem świadomości, ale jak miało się okazać w kolejnych lata, to także album, który ukierunkował moje muzyczne zainteresowania i wyznaczył pewien (dość wygórowany) standard dla produkcji współczesnego R&B w ogóle. Bo pod tym względem — dbałości do detale, kreowaniu kilku różnych muzycznych planów jednocześnie i przechodzeniu pomiędzy nimi w obrębie kompozycji, odtworzenia na nowym muzycznym polu koncepcji cyklu piosenek (znanej choćby z What’ Going On Marvina Gaye’a, a ostatnio nadającej pęd najnowszemu krążkowi Solange) — Love vs. Money nie ma sobie równych. Ale to też solidna emocjonalna przeprawa — kompetentne i nieoczywiste rozwinięcie starego jak świat światem dylematu — miłość czy pieniądze. W tym kontekście jednak archetypowe rozterki w muzyce popularnej, historia kariery samego Dreama, moje potyczki z jego dyskografią czy nawet kondycja muzyki R&B są cokolwiek drugorzędne. Dziś w centrum stawiam raczej nieprzewidywalność — pamiętam doskonale ten moment, kiedy kreśliłem recenzję płyty Dreama przed 10-cioma laty — wtedy pod wpływem mojej chyba pierwszej krytycznej przeprawy wyrósł w moich oczach na bohatera sceny, ale nie mogłem spodziewać się, że jego płyta nie tylko zdefiniuje na nową moją percepcję muzyki i w ciągu kolejnej dekady wyrośnie w moich oczach na najznakomitszą pozycję w bogatej historii gatunku. Nie mogłem się też wówczas spodziewać, że 10 lat później Soulbowl — lepione jednak po amatorsku z żywej zajawki i dobrych chęci grupy pasjonatów — przetrwa próbę czasu i będę mógl podzielić się z wami w tym artykule tą spontaniczną, szczerą refleksją.— Kurtek


Section.80

Kendrick Lamar

Top Dawg

Kendrick Lamar – Section.80
2011 był dla mnie rokiem wyjątkowym — nie tylko dlatego, że dołączyłem do zespołu soulbowl.pl. To był niezwykły rok dla muzyki, przynajmniej dla tej czarnej. Obecny stan muzycznego rozkładu sił, to znaczy dominacji hip hopu i r&b nad wszystkimi innymi gatunkami, to efekt rozpoczętej wówczas wymiany pokoleń. W czasie gdy po swoje zaczynał iść trap, cloudowy A$AP Rocky zacierał granice między przeszłością a przyszłoscią, Tyler the Creator czy Lil B zacierali granice między powagą a szaleństwem, Drake przekonywał coraz więcej osób do ostatecznego rozliczenia się ze stereotypem groźnego rapera-gangstera, to na mapie współczesnego r&b znaczenia nabrały takie postaci jak The Weeknd, Frank Ocean i James Blake. W centrum całej tej masy krytycznej dostrzec można było skromnego (ale czy na pewno?), sympatycznego (ale czy na pewno?) chłopaka z Compton. „K-Dot nagrał album, po którym na pewno zrobi się o nim głośno w całej Ameryce.” – tak pisałem w jednej z moich pierwszych, bardzo słabych recenzji na Misce. Ale prognoza była trafiona, Kendrick jest dziś gwiazdą wielkiego kalibru, cholernie sprawnie godzącą ze sobą sukces komercyjny i artystyczny. Emocje związane z kolejnymi odsłuchami „A.D.H.D”, „The Spiteful Chant”, czy „Keisha’s Song (Her Pain)” nakręcały mnie wówczas jak mało co, podobnie jak ukryty featuring na Take Care Drake’a, albo każde nowe doniesienie na temat już przygotowywanego pod okiem Doctora Dre good kid, m.A.A.d city. Bez tego krążka nie byłbym sobą — człowiekiem tak bardzo lubiącym zarażać innych fascynacją kierowaną na współczesną muzykę, jako że może mieć ona jeszcze coś tam ciekawego do zaoferowania. — Chojny


Section.80

Kendrick Lamar

Top Dawg

W 2011 roku ksywka Lamara, choć jeszcze mało znana, zaczęła pojawiać się tu i tam coraz częściej. Jako fan rapowej klasyki w tamtym czasie sporadycznie sięgałem po rzeczy nowsze niż z końcówki lat 90., jednak porównania Kendricka do Tupaca sprawiły, że zrobiłem wyjątek. Oczywiście zacząłem od wydanego kilka miesięcy wcześniej Section.80. Ku mojemu zdziwieniu album nie miał w sobie praktycznie nic z zachodniego wybrzeża, które znałem. Sam Lamar odbiegał również od pozy gangstera, a tekściarski kunszt zdawał się czerpać z przeciwnego końca Ameryki. W dodatku te jazzowe beaty w „Rigamortis” i „Ab-Soul’s Outro”. Dalszą historię Lamara już znacie. I chociaż przez niemalże dekadę K-Dot zdążył wydać już o wiele lepsze wydawnictwa, to bardzo lubię wracać do Section.80. Było to dla mnie wprowadzenie nie tylko do ekipy TDE, ale także do całej ówczesnej nowej rapowej fali. Dzięki Misko!— Mateusz


A Seat at the Table

Solange

Columbia

Kiedy zaczynałam swoją soulbowlową przygodę, byłam zatwardziałą hiphopową głową, której zainteresowania ledwo wychodziły poza dyskografię A Tribe Called Quest i polskich najpopularniejszych raperów. Przez te dwa lata zdecydowanie złagodniałam, a hip-hop ustąpił neosoulowym brzmieniom czy R&B. Zastanawiałam się nad wyborem, bo soulbowl nauczył mnie takich wykonawców jak SZA, Frank Ocean czy Janelle Monae. Jednak płytą, która zdecydowanie przełamała lody, było A Seat at the Table — subiektywnie, jeden z najlepszych albumów ostatniej dekady. To wzruszające, subtelne dzieło, którym Solange na stałe wpisała się w kanon moich ulubionych artystów. To celebracja kultury Afroamerykanów i kobiecej siły. I tried to run it away. Thought then my head be feeling clearer . I traveled 70 states. Thought moving around make me feel better. – „Cranes in the sky” zawsze porusza tak samo. Tydzień po premierze When I Get Home, a ja wciąż nie mogę uwolnić się od A Seat at the Table.— Polazofia


El mal querer

Rosalía

Sony

Gorący występ na rozdaniu MTV European Music Awards i coś z grzesznej przyjemności hiszpańskich telenoweli. Rosalía to kwintesencja współczesnego, perfekcyjnego popu, muzyczny fenomen. Czerpie garściami z tradycji flamenco i łączy ją z nowoczesnym R&B – działa podobnie jak Soulbowl. Dokonujemy starannej selekcji między starym a nowym, nie zapominamy o legendach i klasykach gatunku i szukamy wciąż nowych, wartych odsłuchu brzmień, którymi się z Wami dzielimy. — Ibinks


Channel Orange

Frank Ocean

Def Jam

Dekadencki obraz młodzieży, ignoranckiej klasy wyższej, narkotyków, seksu, toksycznych lub przelotnych relacji, w tym autotematyczny wątek uczucia do innego mężczyzny; synestetyczny motyw lata i nieodwzajemnionej miłości. Channel Orange to kompozycje oparte na popowych, a jednocześnie niebanalnych liniach melodycznych z wykorzystaniem żywych instrumentów. Album przełomowy zarówno dla gatunku, jak i środowiska. Dzięki niemu Frank Ocean z powrotem wniósł neo soul na wyższy poziom, dokonał znaczącego coming outu na scenie hip-hopowej oraz stał się inspiracją dla kolejnych artystów.— Klementyna


Priscilla

JMSN

White Room

Gdy wśród redaktorów Soulbowla, padł pomysł stworzenia Press Play’a dotyczącego albumów, których nie poznali byśmy, gdyby nie Miska, ogarnęła mnie lekka panika, bo jak tu wybrać tylko jeden krążek? Po chwili namysłu przyszedł mi do głowy artysta, którego w gruncie rzeczy, Soulbowl mocno w naszym kraju spopularyzował. Chodzi o JMSN-a i jego debiutancką płytę Priscilla. Premiera albumu w 2012 roku zbiegła się ciężkim okresem w moim życiu. Pamiętam to jak dziś, przeczytałam na Soulu recenzję tej płyty, zaczęłam jej słuchać i uznałam, że jest całkiem w porządku. Jak na kiełkującą wtedy estetykę alt r’n’b zapowiadało się całkiem nieźle. Przyznaje, nie była to głęboka miłość od pierwszego przesłuchania. Dałam Priscilli trochę czasu. Niedługo potem, podczas wielu bezsennych nocy, które mnie w tamtym okresie dręczyły, ponownie przystąpiłam do odsłuchu debiutu JMSN’a. Staring out the window, Waiting for life to stop, Cause everything I been through, Never seems to let up — i dokładnie to w tym momencie robiłam. Była jakaś 4 rano, za oknem lekko świtało, deszcz bębnił w okno. Klisza i banał, scena jak z kiczowatego melodramatu, ale w tamtym momencie było mi to niezbędne. To, co przekazywał w swoich tekstach Christian, to w jaki sposób układał melodie, dodawał instrumentalne smaczki sprawiło, że w tamtym momencie poczułam się bezpiecznie. Jego muzyka i szczera prostota tekstów, dziwnym trafem, potrafiła podnieść mnie na duchu. Nałogowo słuchałam tego krążka. Pomyślałam, jak fajnie, że jest takie miejsce, że są tacy ludzie, którzy odkrywają przede mną i innymi, znakomitą muzykę i genialnych artystów. Parę lat później broniłam pracę licencjacką, która dotyczyła między innymi promocji muzyki urban przez Soulbowl. Ani się obejrzałam jak po castingu na redaktora udało mi się pod szyldem Miski pisać. Myślę, że to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Są ludzie, którym po prostu chce się promować dobrą muzykę. Obyśmy robili to przez wiele kolejnych lat!— Pat

Franka Oceana sądowych batalii ciąg dalszy


Ledwo kilka miesięcy temu proces o zniesławienie wytoczony Frankowi Oceanowi przez jego ojca (dotyczący listu otwartego artysty, w którym ten oskarżył rodzica o transfobiczne zachowanie) dobiegł szczęśliwego dla wokalisty finiszu, a już szykują się kolejne niesnaski na wokandzie. Tym razem sam Ocean pozywa Om’Masa Keitha, zatrudnionego w 2014 przez muzyka do masteringu utworów z albumu Blonde.

Szum polega na twierdzeniach producenta, że brał on udział w napisaniu aż 11 utworów (w tym „Ivy” czy „Pink + White”) na płytę, a wszystko po to, żeby załapać się na tantiemy, od których nieprawego otrzymywania Ocean chce powstrzymać Keitha. Panowie współpracowali wcześniej przy krążku Channel Orange, za który Frank otrzymał w 2013 roku nagrodę Grammy w kategorii Best Urban Contemporary; mówi się również o wkładzie Keitha w wideoalbum Endless

Sprawa ta może przejść mimochodem, ale sprawiedliwości powinno stać się zadość. Oby tylko Frank nie wkręcił się zbytnio w przesiadywanie na salach sądowych, bo w kuluarach mówi się o czyhającym tuż za rogiem nowym wydawnictwie – i właśnie o tym wolelibyśmy słyszeć więcej!

Frank Ocean ze swoją wersją „Moon River”

Z pewnością większość z was zna i widziała klasyka wśród filmów o miłości, czyli Śniadanie u Tiffany’ego, adaptację prozy Trumana Capote, gdzie główne roli zagrali Audrey Hepburn oraz George Peppard. W 1961 roku produkcja otrzymała 2 statuetki Oscara, obie za utwór „Moon River”, skomponowany przez Henry’ego Mancini. Nagranie zdobyło również nagrodę Grammy w 1962 roku w kategoriach Record of the Year oraz Song of the Year. Nie dziwi zatem, że „Moon River” trafił do kanonu muzyki filmowej i latami był chętnie brany na warsztat przez takie tuzy jak Aretha Franklin, Barbra Streisand, Louis Armstrong, Elton John czy Amy Winehouse. Do tego grona dołączył niedawno Frank Ocean — z okazji wczorajszego święta zakochanych artysta postanowił podzielić się z fanami swoją wersją tej hollywoodzkiej ballady.

„Moon River” w wykonaniu Oceana dość znacznie odbiega od oryginału, stanowiąc jednocześnie piękny i uwspółcześniony hołd dla tej kompozycji. Mamy nawarstwiające się, „spiczowane” wokale, cięższą niż w oryginale akustykę oraz nieco mrocznego klimatu. Tak powinno się robić covery. Warto też wspomnieć, że jest to pierwszy znak kreatywności od Franka. Czyżby przesłanki o jego tegorocznym wydawnictwie miały się szybko ziścić?

Jorja Smith coveruje „Lost” Franka Oceana

4 miesiące po wydaniu ostatniego singla flirtującego z housem, młodziutka piosenkarka postanowiła scoverować flagowy kawałek Franka Oceana „Lost”. Zaproszona na specjalną sesję Spotify nagrywaną w studiu Metropolis, panna Smith oprócz coveru wykonała swój autorski utwór „Teenage Fantasy”. Jej interpretacja urzeka skromnym wykonaniem, opartym w całości na gitarze, subtelnych elektronicznych wstawkach i jej głosie. Jorja Smith dała „Lost” nową jakość. Dała radę? Posłuchajcie sami poniżej.

Nowy album Franka Oceana już gotowy?

Ten Frank to jednak jest. Ledwo zdążyliśmy się nacieszyć premierą Endless na nośnikach fizycznych, a tu nadchodzą jeszcze lepsze wieści. Frank Ocean nie rzuca słów na wiatr i konsekwentnie realizuje postanowienie o pięciu wydawnictwach przed trzydziestką. „Well I made the album before 30. I just ain’t put that bitch out!” — oświadcza na swoim koncie Tumblr. Czyżbyśmy właśnie poznali zwycięzcę tegorocznych podsumowań?

http://frankocean.tumblr.com/post/167963583301/well-i-made-the-album-before-30-i-just-aint

Endless doczekało się premiery na winylu

Pamiętacie jak ponad rok temu Frank Ocean zaczął budować schody do nieba? Tajemnicza transmisja video z 19 sierpnia okazała się być nieprzeciętnym pomysłem na premierę najnowszej płyty wokalisty, Endless, która stanowiła jednocześnie zakończenie burzliwej współpracy z Def Jam Recordings. Album z pogranicza ambitnego ambientu i neosoulu stanowił zaledwie preludium tego, co miało wydarzyć się dzień późńiej, tj. premiery Blonded. Istniejące do tej pory tylko w formie zapisu Endless doczekało się jednak upragnionej przez fanów premiery na nośnikach fizycznych. Frank zdecydował się na wydanie w formie płyty CD, DVD, winylu i, jakże hipsterskiego, VHS. Możecie je zamówić na oficjalnej stronie artysty.

Nowy utwór: Frank Ocean „Provider”

Frank to jednak fajny gość. Poniedziałek, koniec wakacji, a do tego pogoda również nie dopisuje, zdecydowanie nie jest to najlepszy początek tygodnia. Z pomocą przychodzi nam Ocean i na osłodę możemy posłuchać jego najnowszego utworu. Premiera singla odbyła się wczoraj na antenie Beats 1 podczas audycji blonded RADIO prowadzonej przez Franka. Jednak już kilka godzin później piosenka trafiła na serwisy streamingowe. Mamy nadzieję, że wam też pomoże stawić czoła poniedziałkowi.