Wydarzenia

recenzja

Recenzja: Nneka „No Longer at Ease”

Muszę przyznać, że z muzyką Nneki zetknąłem się po raz pierwszy dopiero w zeszłym roku, kiedy jej drugi krążek „No Longer at Ease” wchodził na polskie półki sklepowe. Przy okazji promocji wydawnictwa wytwórnia zagrała mocną kartą nazywając Nnekę nową Lauryn Hill, Erykah BaduAyo w jednym. W końcu Amy WinehouseJazmine Sullivan też porównywano do Hill i znakomicie się sprzedały, więc czemu by nie? Choćby dlatego, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdą.

(więcej…)

Recenzja: The-Dream Love vs. Money

The-Dream

Love vs. Money (2009)

Radio Killa

The-Dream czarną muzyką para się nie od dzisiaj, ale świat usłyszał o nim szerzej dopiero w roku 2007, kiedy to światło dzienne ujrzał jego pierwszy krążek „Love/Hate”. 10 marca na półki sklepowe trafił natomiast jego następca „Love vs. Money” – jeśli podobał Wam się debiut, to sophomore z pewnością także przypadnie Wam do gustu.

(więcej…)

Ayo „Gravity At Last” – recenzja albumu

ayo

Po nagłych sukcesach, jakie spłynęły na Ayo po pierwszym, debiutanckim krążku „Joyful” (platyna w Polsce i Niemczech, podwójna platyna we Francji) mogłoby się wydawać, że młoda, zachłyśnięta popularnością i sławą artystka, spocznie na laurach i zacznie pojawiać się na przeróżnych bankietach, zapominając jednocześnie o swoim głównym powołaniu, jakim jest tworzenie muzyki. Nie stało się tak. Po niespełna dwóch latach, Ayo powróciła do nas z nieco innym jakościowo albumem „Gravity At Last”.

(więcej…)

Recenzja: Kanye West „808s & Heartbreak” oczami Soulshita

K E J N
Swoim czwartym studyjnym albumem Kanye West jeszcze bardziej podnosi sobie poprzeczkę i jeszcze bardziej zostawia w tyle kolegów po fachu. Po fachu? Zastanawiam się z kim porównywać nowego Kejna?

(więcej…)

Recenzja: Kanye West „808s & Heartbreak”

Kanye West, samozwańczy głos młodego pokolenia, wydając swój najnowszy krążek „808s & Heartbreak” zdążył już, jak najbardziej świadomie, wywołać burzę skrajnych komentarzy i opinii. Zarówno krytyka jak i fani muzyka pozostają podzieleni. Kim tak naprawdę jest West? Geniuszem muzyki popularnej czy może sprawnym manipulatorem i znakomitym specjalistą od muzycznego marketingu? Tego, co prawda nie dowiadujemy się słuchając „808s & Heartbreak”, a co więcej pozostawia on po sobie jeszcze większy mętlik, ale może odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka jednoznaczna?

Ye dużo ryzykował wydając „808s & Heartbreak”. Już samo „Love Lockdown” w roli singla promującego, w środowiskach hip-hopowych zupełnie zdegradowało go, jako rapera. Tymczasem reszta krążka utrzymana jest w podobnej konwencji, a sam West zdaje się nie tylko nie chować się przed narastającą krytyką (byłych już często) fanów, ale wręcz świadomie prze naprzód nic sobie nie robiąc z kolejnych wymierzonych w niego ciosów. To, na ile krążek jest genialny z pewnością nigdy nie zostanie do końca rozstrzygnięte. Pewne jest natomiast, że jest to album niepowtarzalny i warty zauważenia.

Na płycie West sięgnął po ogólno wykorzystywane środki i instrumenty jak choćby popularne ostatnio auto-tune i bębny 808, aby stworzyć coś nie do końca mieszczącego się w dotychczas znanych ramach gatunkowych. Nie jest to z pewnością krążek hip-hopowy, choć oczywiście sięga po rozwiązania stosowane właśnie przez produkcje charakterystyczne dla tego rodzaju muzyki. Koncepcję albumu można określić w kilku zdaniach, jako życiowe rozważania człowieka na granicy załamania nerwowego, którego w ostatnim czasie spotkały pełne traumatyczne wydarzenia – jest to dość czytelne, nie tylko ze względu na asocjacje autobiograficzne czy zapowiedzi i komentarze samego Ye, ale także ze względu na oszczędną muzycznie, liryczne i wizualnie formę krążka.

Mimo wszystko album nie jest do końca taki, do jakiego aspiruje. West kreuje się, bowiem na bohatera werterycznego, którego dosięga nieuchronny ból istnienia. Tymczasem utwory, w których ten ból naprawdę się zawiera możemy policzyć na palcach jednej ręki. Nie twierdzę, że to źle, że krążek jednak mimo wszystko okazuje się być dość różnorodny, ale w pewien sposób burzy to jednak zapowiadany schemat albumu z uniwersalną boleścią i rozpaczą w rolach głównych. Motywy, które przewijają się w kolejnych utworach, mimo, że momentami próbują sięgać głęboko, często niestety brodzą po mieliźnie. Zdecydowanie od konceptu płyty odcinają się miłe dla ucha, mdłe dla ducha „Robocop” i zjawiskowe, ale jednak utrzymane w pozytywnym i lekkim duchu „Paranoid”. Ten drugi tematycznie przypomina mi do złudzenia „Don’t Worry” Aaliyah.

Jak na człowieka po przejściach Kanye wydaje się być bardzo towarzyski. Do współpracy zaprosił między innymi kolegów raperów Young Jeezy’egoLil’ Wayne’a – ich udział może być odczytany, jako dramatyczna próba ratowania wizerunku hip-hopowca. (Zapewniam, że daremna.) Nie mniej jednak, panowie nie są tu jedynie, z tej przyczyny. W niewątpliwie wyróżniającym się, autoironicznym „Amazing” West tłumaczy się, a w zasadzie odpowiada na ataki mediów w stosunku do jego gwiazdorskich zapędów. Jeezy w drugiej części utworu pełni funkcję pewnego alter-ego Westa, który zapewnia nas, że nie miał łatwo w życiu i to, co osiągnął w pełni mu się należy. Te deklaracje warto jednak skontrastować także z najbardziej reprezentatywnym (poza singlowym „Love Lockdown”) utworem na krążku, czyli prawie-tytułowym „Welcome to Heartbreak”, gdzie Ye odkrywa przed nami ciemne strony sławy i zdaje się żałować życia, które wiedzie, na rzecz szeroko pojętej normalności. Poza tym na albumie pojawiają się także poprawnie emocjonalne „Streetlights”, dobrze napisane, choć z niekoniecznie trafioną pointą prowadzącą do wniosku, że miejsce Westa jest na ulicach (w domyśle ze swoimi dawnymi ziomkami), bo sam autor doskonale wie, że nie porzuciłby dotychczasowego życia, aby znowu stać się takim jak dawniej. Takie deklaracje brzmią w jego ustach co najmniej zabawnie, chociaż oczywiście nie neguję jego dobrych intencji, bo być może w chwili słabości faktycznie zdarzało mu się miewać takie myśli. Końcówka albumu („Bad News”, „See You In My Nightmares”„Coldest Winter”) zawiera bardzo wiele gorzkich i mocnych słów, które jednak niekoniecznie prowadzą do czegokolwiek. I o ile jeszcze samo „Coldest Winter” broni się muzycznie, o tyle już dwa wcześniejsze niestety nie oferują nam nic innowacyjnego. Szczerości natomiast ciężko odmówić otwierającemu krążek, chwytającemu za serce, chociaż być może trochę na siłę wydłużonemu „Say You Will”. Zabieg ten jednak był w pełni celowy i miał stanowić przeciwwagę dla najkrótszego na krążku, zamykającego go „Coldest Winter” i przez to zawierać wszystkie utwory w pewnej całości.

Brzmieniowo West zdecydowanie mocniej nawiązuje do „Graduation”, niż do dwóch pierwszych krążków. Wszystkie bity i wokale zdają się brzmieć syntetycznie, chociaż dla podniesienia napięcia w utworach bardzo często występują także klasyczne motywy instrumentalne jak chociażby sekcja smyczkowa. Rozstrojone i podrasowane przez vocoder wokale, a także oszczędność dźwięków mają imitować stan duszy i umysłu muzyka. I o ile na tym poletku Kanye wychodzi z tego zabiegu obronną ręką, o tyle, jeśli chodzi o treść, którą przez ograniczenie formy wystawia na główny plan, nie ma niestety już tyle szczęścia. Całość mimo początkowego wrażenia niestrawności, okazuje się mimo wszystko dość smaczna i przemyślana. I chociaż nie ma pewności na ile uczucia i emocje Westa są szczere, a na ile stanowią tylko marketingowe tło, nie można przejść obojętnie obok „808s & Heartbreak”.

Recenzja: Ledisi „It’s Christmas”

W tym roku nie słyszałam w radio ani All I Want For Christmas (Is You) ani Last Christmas, co oznacza, że sezon świąteczny w Polsce jeszcze nie został w pełni inaugurowany. Jednak Bożonarodzeniowych piosenek można słuchać o każdej porze roku. Powie Ci o tym, drogi czytelniku, nasz kolega aaktt, wielbiciel Gwiazdkowej muzyki pod każdą chyba postacią. Zgodzi się z nim Rahsaan Patterson, który do Bożego Narodzenia przygotowuje się już od sierpnia. A infomuzyka przedstawi recenzję świątecznej płyty Ledisi, która pogra w odtwarzaczu trochę dłużej niż zalecane 24 dni Adwentu. Oto i ona:

Nieuchronnie zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a czy dla fanów dobrej muzyki może być lepszy prezent niż ciekawa płyta? To pytanie retoryczne. Fanom czarnych brzmień polecamy najnowszy krążek jednej z najlepszych wokalistek nowej fali soulu – Ledisi.

Firmowana przez młodą gwiazdkę płyta „It’s Christmas” to dwanaście kompozycji, utrzymanych – jak sama nazwa wskazuje – w świątecznym klimacie. Oprócz tradycyjnych kolęd i klasycznych piosenek związanych z tym wyjątkowym czasem, Ledisi umieściła też na płycie pięć autorskich kompozycji. (więcej…)

Recenzja: Q-Tip – The Renassaince

Q-tip
Po 9 latach milczenia powraca Q-Tip z albumem The Renassaince. To prawdopodobnie najlepsza płyta hip-hopowa wydana w 2008 roku.

(więcej…)

Przy pannie Murphy siedzieć się nie da – recenzja

foto ukradzione dzięki uprzejmości cgm.pl
W niecały tydzień temu w Warszawie gościła Roisin Murphy. W tym zaś tygodniu na soulbowlu gości nasz zaprzyjaźniony Cham, czyli Pan Totencham, który złożył nam szczegółowy raport z tego niebanalnego wydarzenia, jakim musiał być występ tej elektronicznej nimfy. Zapraszamy do lektury, ostrzegając jednocześnie, że może być po chamsku, ale chamstwo Chama to jedyne chamstwo, które tolerujemy:

Swego czasu usłyszałem bardzo ciekawą teorię, iż Sienna Miller wcale nie zasługuje na miano najlepiej ubranej kobiety świata. Na jej miejscu powinna znajdować się Roisin Murphy. Drogie panie, która z was zamieniłaby się z żeńską połową Moloko na szafę? W sumie to myślę, że nie tylko panie by na tym skorzystały, badając reakcje publiki na warszawskim koncercie na bis, który odbył się 12 listopada. Od początku jednakże… (więcej…)

NuSoulCity „White Chocolate” – relacja z koncertu, rezenzja płyty

nsc.jpg

17 października to dość ważna data dla wszystkich fanów małego, polskiego, czarnego świata, który zaczyna się powoli prężnie rozwijać. Duet producencki NuSoulCity od długiego czasu starał się zaistnieć na naszej scenie, zawsze jednak stawało coś na przeszkodzie. W piątek jednak nastąpił przełom. Tak! Debiutancka płyta ‘White Chocolate’ w końcu ujrzała światło dzienne. Tego samego dnia również odbył się koncert promocyjny w MonoBarze. Dostaniecie zatem wyjątkowo 2 w 1.

(więcej…)

Recenzja: Robin Thicke Something Else

Robin Thicke

Something Else (2008)

Star Trak

Robin Thicke, mimo że prawdziwy sukces przyszedł do niego dopiero przy reedycji The Evolution of Robin Thicke, nie nagrywa złych albumów. Tak jest i tym razem. Robin wyciągnął lekcję ze swoich uprzednich niepowodzeń i postanowił skierować swoją karierę w kierunku tego, co przyniosło mu największy sukces, czyli bezapelacyjnie hitowej pościelówie „Lost Without U”. Jednocześnie jednak, jak niewielu obecnie, Thicke nie zatracił się w komercyjnej papce i faktycznie nagrał coś innego… niż wszystko dookoła.

(więcej…)