Wydarzenia

recenzja

Jazmine Sullivan „Fearless” – recenzja płyty

front.jpg

Na wstępie przepraszam wszystkich uczulonych na cukier. Niniejsza recenzja będzie zbiorem ochów i achów nad Jazmine i jej nowym albumem. Starałem się podejść do sprawy na zimno. Wytężałem wszystkie siły w poszukiwaniu cienia obiektywizmu. Niestety, obecnie „Fearless” skutecznie bombarduje moje uszy i serce. Przedstawiam recenzję na gorąco.

(więcej…)

Lilu „La” – recenzja płyty

lilu-la_okladka.jpg

Chciałam się zaskoczyć pozytywnie, chciałam dostać prezent od Lilu niwelujący wcześniejsze, komercyjne zło w postaci pierwszego singla „Kobiety”. Starałam się podejść do całości zupełnie obiektywnie. Z każdą kolejną piosenką jednak niesmak wzrastał.

(więcej…)

Natu + Envee ‚Maupka Comes Home’ – recenzja płyty

650fc6a0b3d78909aefce0cf0.jpg

Po rozpadzie Sistars większość wielbicieli zespołu zastanawiała się co będzie dalej. Przyczyn tej nagłej, niezapowiadanej wcześniej decyzji doszukiwało się wiele osób, powstała niezliczona ilość plotek i bajek wziętych znikąd. W styczniu swoją płytę wydała Paulina Przybysz, jedna z sióstr. Niestety album przeszedł bez echa i powiem Wam szczerze, że po początkowym zachłyśnięciu się, teraz bardzo rzadko powracam do płyty. Druga siostra Natalia wówczas, wyjechała do Londynu do szkoły produkcji muzycznej i śpiewu by jeszcze bardziej szlifować swój warsztat. W międzyczasie kształtował się też pomysł debiutanckiej płyty Natu. Dzisiaj znamy już każdy szczegół, każdy dźwięk, każde słowo i każdą piosenkę. Solowy krążek Natalii Przybysz „Maupka Comes Home” wyprodukowany przez Envveego – współzałożyciela kolektywu DJ-skiego Niewinni Czarodzieje oraz członka zespołu Tworzywo Sztuczne, trafił bowiem na półki wszystkich sklepów muzycznych w Polsce.

(więcej…)

Raphael Saadiq: The Way I See It – recenzja płyty

Sadystyczny Rafael

Amy Winehouse swoją płytą „Back To Black” udowodniła, że moda na retro może przynieść sukces komercyjny. Od momentu tego wydawnictwa wielu artystów z różnym skutkiem chwyciło się owego trendu, próbując naśladować muzykę z lat 50-tych i 60-tych. Wśród nich m.in. Sharon Jones and The Dap-Kings, Joss Stone, Duffy czy ostatnio Solange. Inni, jak Beyonce, podchwycili wiecznie żywe wspomnienia o legendarnych artystach i oddają im hołd na swój sposób.
Raphael Saadiq na swojej najnowszej płycie „The Way I See It” również oddaje cześć dźwiękom wytwórni Motown i Stax. Bez względu na to co motywowało tego świetnego muzyka do powrotu do przeszłości, jego wersja stylu retro wydaje się być najbardziej prawdziwa.  W każdym dźwięku na płycie słychać głębokie zrozumienie tego, czym jest klasyka muzyki soul i R’n’B. Saadiq w przeszłości udowodnił słuchaczom, że jego talent jest ogromny. Wszystkie produkcje, do których kiedykolwiek przyłożył rękę, okazały się sukcesem; Tony! Toni! Toné!, Lucy Pearl czy też solowe albumy „Instant Vintage” czy „Ray Ray” należą do najlepszych współczesnych projektów R’n’B.

(więcej…)

Recenzja albumu: Girlicious

Zapewnie niewiele z Was oglądało reality show „The Pussycat Dolls Present: Girlicious”, w którym założycielka i twórczyni PCD – Robin Antin – postanowiła stworzyć nową, żeńską grupę wprowadzającą dużo świeżości do muzyki urban zapewniając im kontrakt z wytwórnią Geffen Records. A jeśli już coś słyszeliście/czytaliście o tym zespole to pewnie były to komentarze w stylu „gorsza wersja Danity Kane” itd. Czy tak faktycznie jest? Tiffanie, Chrystina, NicholeNatalie wydały właśnie swój debiutancki album prezentując swój własny materiał, przy którym pracowali m.in. MarshaFloetry, J.R. Rotem oraz Jazze Pha.

(więcej…)

Autoportret Lalah Hathaway

z5501537x.jpg

Jeśli ktoś lubi wyrafinowany i spokojny soul w stylu India. Arie czy Ledisi od razu powinien zaopatrzyć sie w płytę pani z okładki powyżej. Prezentuję Wam recenzję Andrzeja Cały na temat płyty Lalah Hathaway „Self Portrait”:

(więcej…)

Jill Scott w Warszawie – nasze recenzje

jilljill

Jak dobrze wiecie, w ten właśnie sposób wykluczyłam się na własne życzenie z możliwości porównania koncertów dwóch obecnie największych soulowych div. Prawo do porównywania czegokolwiek z czymkolwiek zostało mi automatycznie odebrane. Cieszcie się i radujcie. Nie mogąc umiejscowić środowego koncertu Jill Scott w powyższym kontekście, pozostaje mi po prostu sporządzenie w miarę szczegółowego sprawozdania z możliwie jak najmniejszą ilością analitycznych wkrętów. A zatem, było to tak.

(więcej…)

Erykah na Openerze – relacja z koncertu

Przed wami relacja z koncertu naszej czytelniczki Olgi.

3d.jpg

Veni, vidi, vici. Dżej mnie nie kręci, ale towarzystwo wolało go od Gentlemana zresztą wypadało grzać miejsce pod sceną przed Eryczką, więc podreptałam za tłumem, który był chyba największy na tym koncercie. Komercha do pobujania, widownia najlepiej bawiła się na parasolce i gromkim głosem zakrzyknęła-E!, oprócz tego poleciał jakiś utwór z Beyonce, Numb z LP, no i parę lepszych utworów.
Nadszedł czas na królową ; ) Spotkałam się z komentarzami, że ktoś już wyrósł z badumanii, ktoś lubi tylko BaduizmMama’s Gun, że nie opłaca się jechać prawie 600km. Błąd. Są artyści, których koncerty nam się podobają, bo kochamy ich muzykę i znamy wszystkie utwory, a gdy poleci coś nowego, to jest jeszcze większa radość, są takie, na których niesamowite są energia i kontakt artysty z publicznością, a niektóre koncerty to po prostu dobrze zaplanowane szoł świateł i efektów.
Koncert Erykah Badu był dla wszystkich, którzy szukają przynajmniej jednego z powyższych elementów. Jej elektryzujący głos na żywo jest jeszcze piękniejszy i mocniejszy, to jest aż niesamowite gdzie ten potencjał się mieści. Erykah jest osobowością, która nie ważne w co sie ubierze i co robi skupia na sobie uwagę, ma tyle funku i sexu jednocześnie, że moja znajoma stwierdziła, że nie odwróciła na chwilę od niej wzroku i nie ma pojęcia jak wyglądała i co robiła reszta zespołu. Ja zwróciłam, cokolwiek działo się na scenie było Jej podporządkowane, Ona była Panią całego zamieszania, która zaplanowała całość od początku i pilnowała do samego końca żeby poszło sprawnie i idealnie. Zabawna była jej reakcja, gdy za pierwszym razem w szalonym tańcu spadł jej kapelusz i pojawiła się konsternacja czy podnieść go od razu czy za chwilę w tańcu. Szkoda, że na zdjęciach tego nie widać, ale jakoś po czwartej piosence zdjęła płaszcz i została w czarnych getrach i różowej bluzie, która pasowała do różowych butów/różowych sznurówek? Włosy zaplotła w 3 długie warkoczopodobne stworki, które śmiesznie żyły własnym życiem pod koniec koncertu, gdy miała już dość wielkiej czapy. Ona rządziła dźwiękami, ruchem, śpiewem. Fascynujące były też momenty gdy grała na bębenku, lub na jakimś takim symulatorze?. Koncert oczywiście był nastawiony na promocję nowej płyty, trochę o niej mówiła i tłumaczyła jej genezę (cudownie wymawiając 4th World War), mówiła też o trasie koncertowej i o energii jaką ma dzięki nam ;). Z najnowszej zagrała- The Healer, Soldier, My People, Telephone, Amerykahn Promise. A ze starszych utworów- Love of My Life, rewelacyjne I Want You, Next Lifetime, On&On, Other Side of The Game i pod koniec gdy była cisza i stała odwrócona tyłem, nagle odwróciła się i Bag Lady! Zagrała jeszcze The Light i ludzie wyciągnęli telefony komórkowe i świecili nimi (kiedyś to były zapalniczki, ale technika idzie do przodu). Następnie na scenę wyszła Kister (adminka strony erykah-badu.com), którą Erykah przedstawiła jako swoją siostrę, a wszystkim badumaniakom oczy zzieleniały z zazdrości : D Reasumując, tego sie nie da opisać tam trzeba było przybyć, zobaczyć…i wygrać! I opłacało się poczuć na 1,5 godziny przed koncertem sardynką w puszcze, ponieważ pod sceną był taki ścisk, że nie można było ręką ruszyć, ale jak zaczęliśmy o 1.30 tańczyć to aż do 3.15 czułam się cudownie : ) Na koniec zarzucę takim moim i zapewne wielu ludzi podejrzeniem, że Erykah Badu sama się postarała, żeby jej koncert przeniesiono z 19 na 1 w nocy, bo nie musiała skracać czasu występu i był klimat bo było ciemno. Dzięki Erykah!

Ze strony Kister mamy też dla was dwie ekskluzywne fotki zza sceny:

dsc02742.JPG dsc02773.JPG

Jako fanka fajnych kicksów wygrzebałam też dla was model i zdjęcia wspomnianych butów Eryki. Pełna nazwa tego modelu Pumy to Puma 1st Round (Black Tetris Pack). Erykah przywdziała do niego różowe sznurówki co widać powyżej.

puma_1strnd_tetrisblklim01.jpgpuma_1strnd_tetrisblklim02.jpgpuma_1strnd_tetrisblklim03.jpg

Heniu bless Jay-Z

onet.pl

Przez te parę lat istnienia Festival Open’er wyrobił sobie takie imię, że w zasadzie nieważne jest to, jaka muzyczna gwiazda przyjedzie lub lub też nie. Ludzie i tak walą na lotnisko Babie Doły ze wszystkich stron. I nie jest tak, że muzyka odchodzi na dalszy plan. Po prostu każdy chce tam być, by sprawdzić, o co tak naprawdę z tym Wujkiem Heńkiem chodzi i poczuć specyficzną festiwalową atmosferę. Taki efekt kuli śniegowej. W tym roku pobito kolejny rekord frekwencji. Organizatorzy oceniają, że przez teren lotniska przetoczyło się około 50 tys. ludzi. (więcej…)

Nowaa Kreeejdżinaa ! – recenzja

Mieć talent, a odpowiednio go wykorzystywać to dwie zupełnie inne sprawy. Craig David zawsze miał z tym ogromne problemy. Po znakomitym przyjęciu przez krytykę i słuchaczy debiutanckiego albumu Born To Do It, przyszła pora na bardzo proamerykańki Slicker Than Your Average, którym Craig miał dogonić takich tuzów R&B jak np. Usher. Na próżno. Tak to jest, gdy próbuje się wwieść drewno do lasu. Na The Story Goes… było jeszcze gorzej, tylko jakby nieco w drugą stronę. Mogliśmy na nim usłyszeć spopiałego, zagubionego Craiga, który nie mógł zdecydować, czy chce być pięknym chłopcem z boybandu czy wokalistą R&B. Po porażce ostatniego albumu było wiadome, że następna płyta będzie jego być lub nie być, ostatnią szansą, by zostać potraktowanym poważnie i zdobyć zaufanie publiczności. Czy po przesłuchaniu nowego wydawnictwa Trust me, można w końcu zaufać Craigowi? Zobaczmy.

Album otwiera nieszczęsne Hot Stuff (Let’s dance), nad którym już na soulbowlu płakałam. Jedno trzeba przyznać temu kawałkowi, jest tak skoczny i łatwo wpadający w ucho, że w końcu i ja musiałam się poddać. Taneczne rytmy ani na chwilę nie opuszczają Trust me. Przy dwóch następnych utworach – latynoskim 6 of 1 Thing oraz mocno inspirowanym Kool & The Gangiem Friday Night – trudno utrzymać nogi w ryzach. Craig wyhamowuje przy Awkward – pięknym, niezwykle sentymentalnym utworze ze starej dobrej soulowej szkoły. Towarzyszy mu intrygująca, zaledwie 16-letnia Rita Ora – czyżby nowa gwiazda na horyzoncie? Następne w kolejce są bujające Just a Reminder oraz bardzo Craigowe (w pozytywnym znaczeniu) Officially Yours. Nie rozumiem tylko, czemu te 2 utwory znalazły się na albumie obok siebie, ponieważ lekko zlewają się ze sobą. Następnie w Kinda Girl For Me, jako któryś już z kolei (!), Craig sięga po nieśmiertelny sampel z utworu You Are Everything The Stylistics, co wychodzi mu zaskakująco wdzięcznie. Teraz pora na absolutny dynamit, moje numero uno tego albumu, czyli She’s on Fire. Mocno inspirowany reggae podkład, a do tego rapujący z karaibskim akcentem Craig – bezcenne ! Chciałoby się słyszeć więcej takiej nieprzewidywalnej, różnorodnej Krejdżiny. Przejdźmy teraz do Don’t Play with our Love, kolejnego utworu nagranego na Kubie, co bezsprzecznie słychać. Bez wątpienia trzeba ten album pochwalić za to, że w dobie dusznych Timbalandowych beatów, koncentruje się on na żywych instrumentach, sekcji dętej. Ale nie zatrzymujmy się. Kolejny przystanek to najbardziej dziwaczy, najbardziej ,,odstający” od reszty albumu utwór Top of the Hill. ,,Na pierwszy rzut ucha” to zwykła balladka. Po powtórnym przesłuchaniu brzmi jednak równocześnie niezmiernie tanio-popowo, trochę country’owo, a w chórkach wręcz Beatlesowsko ! Istne dziwy. Kawałek z gatunku takich, które albo się lubi, albo wymiotuje na ich dźwięk. Ja kupiłam Craiga Beatlesa, teraz czekam na album w stylu indie. Żarcik. A teraz pora na deser. A jest nim znany już, ale nadal gorący miłosny hymn (smark) sceny grime (bez smarków), czyli This Is The Girl z udziałem Kano, u którego Craig ma chyba do spłacenia wielki dług wdzięczności. To przecież Kane Robinson przywrócił do normalnego obiegu i pomógł odzyskać twarz. I nie na darmo nadstawiał karku dla Davida. Krejdżina W KOŃCU wzieła się w garść i wydoroślała. To już nie jest chłopaczek wskakujący do jacuzzi pod nieobecność rodziców swojej dziewczwyny (patrz Fill Me In). Na Trust me można usłyszeć mężczyznę, który przeżył swoje w showbiznesie, pozbył się kompleksów, a teraz jest wreszcie pewien siebie, gotów bronić swojego nowego materiału. Wprawdzie nigdy nie będzie on Maxwellem, Pattersonem czy innym Johnem Legendem, myśl o tym już dawno pochowałam, odśpiewawszy uprzednio nad nią żałobną piesń, JEDNAK Craig David jest w stanie nagrać dobry, równy album przy którym może nie objawi ci się Kriszna i nie dotrzesz do zakamarków swojej duszy, ale przynajmniej miło spędzisz kilka niezobowiązujących chwil. Dla nich warto zaufać Krejdżinie. Trust me to jego najbardziej konsekwentny album od czasów Born To Do It. Sprawdź i zaufaj mu ściągając stąd jego najnowsze wydawnictwo, albo kupując wlasną kopię.

Tracklist:

01. Hot Stuff (Let’s Dance)
02. 6 Of 1 Thing
03. Friday Night
04. Awkward
05. Just A Reminder
06. Officially Yours
07. Kinda Girl For Me
08. She’s On Fire
09. Don’t Play With Our Love
10. Top Of The Hill
11. This Is The Girl