the weeknd
French Montana ujawnia tracklistę Jungle Rules


Premiera Jungle Rules już niebawem, najwyższy czas by zacząć ujawniać kolejne szczegóły na temat krążka. Najnowszy album Frencha ma ukazać się 14 lipca. Obok hitowego „Unforgettable” znajdzie się na nim jeszcze 17 innych utworów. Lista gości również wygląda okazale. Są na niej Pharrell, The Weeknd, Travis Scott, Young Thug czy Future. Na jednym tracku obok rapera z Bronxu będzie można usłyszeć nawet (legendarnego w niektórych kręgach) Maxa B. Pełna tracklista prezentuje się następująco.
Nowy teledysk: The Weeknd „Secrets”


Od premiery albumu Starboy minęło już ponad pół roku. Po tym czasie jestem pewna, że nie jest to już tak hipnotyzująca muzyka, którą Abel urzekł nas w 2012 roku, kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy jego Trilogy. Nie ulega jednak wątpliwości, że nadal jest to niesamowity muzyczny umysł, który potrafi stworzyć dobrej jakości pop.
The Weeknd podzielił się właśnie teledyskiem do jednego z lepszych kawałków z jego najnowszej płyty. Wideo wyreżyserował Pedro Martin Calero, który idealnie połączył futurystyczne ujęcia z lekkim i wciągającym bitem „Secrets”. Do stworzenia niesamowitego obrazu reżyser wykorzystał lustra i monumentalne budowle. Całość utrzymana jest w szaro-burgundowej kolorystyce, co podkreśla tajemniczy charakter teledysku. To idealna propozycja po genialnym teledysku do „I Feel It Coming”.
Oglądając teledysk, można zacząć odhaczać dni w kalendarzu do koncertu Abla podczas tegorocznej edycji Openera!
Nowy teledysk: Lana Del Rey feat. The Weeknd „Lust for Life”


Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że kolejny wspólny kawałek Lany del Rey i The Weeknd to tylko kwestia czasu. W zeszłym miesiącu artystka podzieliła się z nami wideo zapowiadającym nową płytę, w którym pojawia się symbol XO – znak rozpoznawczy kanadyjskiego wokalisty. Co więcej, w wywiadzie dla magazynu DAZED piosenkarka powiedziała Courtney Lowe, że Abel pojawi się na jej nowym wydawnictwie: „Może to trochę dziwne, żeby na tytułowej piosence wystąpić w kolaboracji, ale bardzo ją lubię, zresztą powiedzieliśmy sobie [z Ablem], że nagramy coś wspólnie. Ja sama znalazłam się na jego dwóch ostatnich płytach”. The Weeknd odpowiedział piosenkarce na Instagramie, pisząc: „Dziękuję, że mogłem być częścią tej płyty. To zaszczyt, że jestem na pierwszej kolaboracji w twojej dyskografii”.
Drugi singiel zapowiadający wydawnictwo Lust for Life o tym samym tytule miał swoją premierę w środę na antenie BBC Radio 1. Chwilę później podzieliła się czarno-białym teledyskiem utrzymanym w klimacie lat 60. i estetyce filmu since-fiction klasy B, w którym Lana i Abel siedzą w czułych objęciach na literze „H” słynnego napisu Hollywood. Kamera kieruje się coraz bliżej patrzących sobie głęboko w oczy artystów, dzięki czemu widzimy rosnące między nimi napięcie. Cały klip jest wręcz hipnotyczny, a wszystkiego dopełniają harmoniczne głosy Lany i The Weeknd, i lekka, melancholijna muzyka. Tylko czy gdzieś już tego nie widzieliśmy?
Obejrzyjcie teledysk i przekonajcie się sami:
Nowy teledysk: The Weeknd feat. Daft Punk „I Feel It Coming”


Tak do końca to sami nie wiemy czy Starboy spełnia nasze oczekiwania. Z jednej strony okrutnie czuć komercjalizację muzyki, w porównaniu do mixtape’ów czy nawet w porównaniu do pierwszej płyty i bardzo mocny ukłon w kierunku muzyki popularnej, z drugiej strony to nadal kawał bardzo dobrej muzyki, zwłaszcza dla bardzo szybko rosnącej bazy fanów artysty. Nie mamy jednak wątpliwości, że „I Feel It Coming” to jeden z najlepszych momentów może nie długo, ale na pewno nerwowo wyczekiwanego Starboy. Bardzo luźny, przyjemnie bujający kawałek doszlifowany tym słynnym brzmieniem Daft Punk sprawia, że jest czego posłuchać. Do tego totalnie odjechany teledysk, który koniecznie musicie zobaczyć (wszystkie video do Starboy są prześwietne, ale to jest chyba najlepsze). Czekamy na Openera!
Nowy utwór: NAV feat. The Weeknd „Some Way”


NAV i The Weeknd grają w…szystkim na nosie. Nowym singlem z dobitnym tekstem dają kopa wszystkim hejterom, a w szczególności podobno Justinowi Bieberowi, który miał nazwać muzykę Weeknda słabą. Panowie z Kanady połączyli siły i bez ogródek dają się ponieść kolejnym wersom. „Some Way” jest singlem promującym mixtape NAV’a, który ukaże się 24 lutego. W oczekiwaniu na wydawnictwo, wbijcie szpilę, tzn. wciśnijcie play i posłuchajcie, co panowie mają do powiedzenia.
Nowy teledysk: The Weeknd „Reminder”

The Weeknd narzucił sobie szybkie tempo przy promocji Starboya. Wczoraj nieoczekiwanie podzielił się teledyskiem do niesinglowego numeru „Reminder”. Od razu uprzedzam, że to nic szczególnego — raperzy w luksusowych samochodach i kręcące tyłkami tancerki. Można za to rzucić okiem, by zobaczyć, że żywo swego czasu dyskutowana nowa fryzura Weeknda zaczyna powoli ewoluować w trudnym do przewidzenia kierunku. Poza tym odsyłam raczej do poprzedniego klipu muzyka — neonowego „Party Monster”.
Neonowy, oldschoolowy i psychodeliczny The Weeknd w nowym teledysku

Na kolejny oficjalny singiel ze Starboya wybrano numer „Party Monster”, który tekstowo, brzmieniowo, klimatycznie, a teraz także wizualnie ma szansę dołączyć za rok do naszej Halloweenowej plejlisty. Piosenkarz bawi się przyjętymi na potrzeby nowego krążka artefaktami — mieszając neonową psychodelię ze staromodnymi, nieco kiczowymi scenami i efektami zawierającymi się gdzieś między Suspirią, Duchem Spielberga a Twin Peaks. Znakomity teledysk do zgrabnego, ale jednak niezbyt wyszukanego numeru. W każdym razie warto zobaczyć.
Recenzja: The Weeknd Starboy

The Weeknd
Starboy (2016)
XO/Republic/Universal
Mamy rok 2016. Siostry Knowles dominują rynek swoim politycznym R&B i doskonałym soulem, Anderson .Paak debiutuje, zarażając funkiem cały świat, a Frank Ocean w końcu wydaje swoją długo wyczekiwaną płytę, na której zebrał najgłębsze emocje towarzyszące mu w ostatnich latach. W tym towarzystwie trudno może być przebić się z nowym krążkiem Weekndowi. Właściwie nie wiadomo do końca, dlaczego gwiazdor zdecydował się go wydać już w rok po ostatnim. I to jeszcze z osiemnastoma utworami! Jednym z powodów może być konieczność utrzymania się na topie, bo w końcu należy kuć żelazo, póki gorące. Pytanie tylko, za jaką cenę?
Abel wypracował sobie swój własny styl, za który przed pięcioma laty pokochali go fani alternatywnego R&B. W przeciągu 5 lat i dwóch poprzedzających Starboya albumów studyjnych jego muzyka ulegała ewolucji, niestety z negatywnym skutkiem. O ile na Kiss Land miało się do czynienia z intrygującym brzmieniem podziemia lat 80., a Beauty Behind the Madness okazało się być kuszącą propozycją zgrabnego połączenia popu ze stylem mrocznego PBR&B, tak na najnowszym krążku Kanadyjczyka on sam przedstawia nową odsłonę siebie jako prostego piosenkarza na porządnie wykonanych podkładach muzycznych, choć gdzieniegdzie nietrafionych ze względu na niezgodność wizerunku Weeknda z brzmieniem EDM („Rockin'”). Tesfaye musi sobie zatem zadać pytanie, czy chce podążać dalej swoją ścieżką i przecierać innym tę drogę, czy woli osiąść na laurach i wykonywać jedynie utwory czysto komercyjne, pisane przez sztab ekspertów. Przecież cała magia Weeknda polegała na jego wyjątkowych tekstach i owianych tajemnicą bitach Illangelo, którego brak na tej płycie tłumaczy możliwe niezadowolenie słuchacza. Ostatecznie za produkcję Starboy odpowiada cały zespół producentów z różnych bajek — Max Martin, Benny Blanco, Cashmere Cat, Metro Boomin, Diplo oraz Boaz van de Beatz to tylko niektóre nazwiska, które widnieją w booklecie albumu.
Taka różnorodność, choć warsztatowo na wysokim poziomie, przygasza ogień surowego Weeknda, opowiadającego okrutne rzeczy w delikatny sposób. Zaczęto także powtarzać utarte wcześniej schematy, do tego stopnia, że numer „Six Feet Under” od pierwszych taktów odzwierciedla nagrane w zeszłym roku „Low Life”, zresztą też z Future’em. Liryka Weeknda nie zmieniła się, a nawet otarła o banał, który zdaje się być jedynie zawiniętym w ozdobny papier. Najjaśniejszymi pozycjami na płycie są „Starboy”, „I Feel It Coming” oraz interludium „Stargirl” nagrane wraz z Laną Del Rey. Dwie pierwsze piosenki sprawiają wrażenie kierowania się głębszą wizją (pomogła w tym zapewne współpraca z Daft Punk), a „Stargirl” to najbardziej ambitna pozycja na płycie. Jej minimalistyczny podkład i poetyckie wykonanie pozwalają słuchaczowi na włączenie wyobraźni i odpłynięcie. Lana i Weeknd idealnie współbrzmią i jak sami o sobie nieraz mówili — uzupełniają się nawzajem. Teksty w innych utworach nie zgadzają się. Na przykład, w „Party Monster” autor budzi się obok dziewczyny, której imienia nawet nie zna, a w dalszym „Die for You” chce za inną oddać życie — taki z niego romantyk. W „Reminder” interesujące jest kpiące wspomnienie o otrzymaniu dziecięcej nagrody Teen Choice za numer „Can’t Feel My Face”, który opowiada o wciąganiu kokainy. Jako słuchacz czuję potrzebę spójności całego materiału, a w przypadku Starboy tego brakuje. Mogę natomiast bawić się i słuchać przez kilka następnych miesięcy drugiej części tracklisty, bo znajdują się tam pozycje bardziej Weekndowe (trap, PBR&B, R&B), lecz zapomnę o tej płycie szybko w porównaniu do czasu jej trwania — widać gołym okiem celowy zabieg pod serwisy streamingowe, którym w ostatnim czasie zależy na długich produkcjach, ze względu na czas użytkowania aplikacji oraz liczbę subskrypcji — dzięki temu zarabiają. Nie zapomnę natomiast zwinnej zwrotki Kendricka Lamara w chwytliwym „Sidewalks”, w której raper po raz kolejny udowodnił, że jest najlepszy. Pomimo tego słychać jednak jakby nie był do końca zadowolony ze swojej obecności w tym numerze.
Weeknd w 2016 roku postawił na pop, znacznie zmniejszając brzmienie ciemnej strony swojego życia. Pozytywem jest, że nikt nie odbierze mu umiejętności niecodziennego opowiadania pornograficznych treści w jego utworach (w „Ordinary Life” już od pierwszych wersów opisuje śmierć swoją i partnerki tuż po fellatio w samochodzie). Ogólnie rzecz biorąc, Starboy to zlepek utworów mniej lub bardziej b-side’owych, których część nie nadaje się na długogrające wydawnictwo, a to działa na niekorzyść wokalisty jeśli wziąć pod uwagę zamiłowanie Kanadyjczyka do narracji znanej z Trylogii. Fakt, że opisywany przeze mnie krążek dotarł na 2. miejsce listy Billboardu spowodowany jest tylko tym, że Weeknd to dziś top mainstreamu, a to nie zawsze idzie w parze z jakością. Po następnej płycie spodziewałem się jakiegoś przełomu, a w świetle powyższych informacji zmuszony jestem przyznać trzy gwiazdki. Jak na Weeknda, to słaba ocena.
Odsłuch: The Weeknd Starboy

Jeśli tak jak nam, dwa miesiące temu, gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi nowego albumu The Weeknd, wydawało wam się, że do premiery jeszcze strasznie dużo czasu, z radością informujemy — ten czas właśnie minął. Na trzeci longplay Weeknd poza Daft Punkami zaprosił także Kendricka Lamara, Lanę del Rey i Future’a. W sumie 18 numerów i prawie 70 minut muzyki. Wszystko już do odsłuchu poniżej. Enjoy!
Halloween Special: 10 przerażających utworów na Halloween

Nie wybieramy się dzisiaj co prawda w tournee po okolicy, by dręczyć niczemu winnych ludzi prośbami o cukierki, ale myślę, że nie pogardzimy seansem jakiegoś prawdziwie upiornego filmu. By jednak wcześniej wprawić się w nastrój, przygotowaliśmy dla was odpowiednio upiorną selekcję muzyczną. Dziesięciu przedstawionych halloweenowych hajlajtów wraz z dodatkową upiorną trzydziestką możecie posłuchać na plejliście poniżej.
10.
„Saw It Coming”
G-Eazy feat. Jeremih
RCA
„Ghostbusters” Raya Parkera Jra nie da się niczym zastąpić, więc nazywanie „Saw It Coming” promującego tegoroczny remake Pogromców duchów następcą legendarnego motywu byłoby srogim nadużyciem. Nie zmienia to jednak faktu, że „Saw It Coming” to kawałek solidnego radiowego popu z obłędnym refrenem Jeremiha mocno nawiązującym do R&B w stylu późnego Michaela Jacksona. Na pytanie „Who you gonna call?” G-Eazy i Jermih odpowiadają „I bet you never saw it coming” — i rzeczywiście mają rację.
9.
„The Boogie Monster”
Gnarls Barkley
Downtown
Aloe Blacc ma dolara w kieszeni, a Cee Lo Green — potwora w szafie, przynajmniej jeśli wierzyć deklaracjom z refrenów ich piosenek. Danger Mouse od zawsze lubował się w serwowaniu mrocznych motywów w gęstych aranżach — z jednej strony mocno osadzonych na hip-hopowych fundamentach, z drugiej zaś bezsprzecznie czerpiących z upiornego twistu lat 60. Jednym z kulminacyjnych momentów tego chwytliwego stylu był wydany w 2006 roku krążek St. Elsewhere, na którym wespół z Cee Lo z retrosoulu i oldschoolowego funku wyczarowali prawdziwie diaboliczne muzyczne przedstawienie.
8.
„Clint Eastwood”
Gorillaz feat. Del the Funky Homosapien
Parlophone
Czy tylko ja nigdy nie wierzyłem Damonowi Albarnowi śpiewającemu w „Clint Eastwood” apatycznym głosem, że jest szczęśliwy i ma torbę pełną promieni słonecznych? Moją niepewność potęgował przeraźliwy syntezatorowy motyw wybijający się raz po raz ponad klasyczny triphopowy bit. Sytuacji nie poprawiał też Del the Funky Homosapien, który charyzmatycznymi (czyt. demonicznymi w nieco kreskówkowy sposób) zwrotkami doskonale dopełnia hipnotyczny refren Albarna.
7.
„Puk puk”
Nosowska
PolyGram
Jeśli sądziliście, że w polskiej muzyce nie mieliśmy swoich własnych upiornych momentów, to najwyższy czas zweryfikować ten pogląd. Tytułowy utwór z wydanego przed 20-ma laty triphopowego debiutu Kasi Nosowskiej mógłby służyć za model, jak zręcznie budować grozę w muzyce pop. Mamy plemiennie pulsujący bit, wiatr wygwizdujący na skraju fałszu straszliwą melodię i opartą na na pomyśle z filmu Dzieco Rosemary porażającą kołysankę. Atmosfery horroru dopełniają szczere wyznania Nosowskiej, która nie ukrywa tego, że jest przerażona i nie zawaha się wciągnąć słuchacza do swego pogrążonego w mroku świata.
6.
„Bust”
OutKast feat. Killer Mike
LaFace / Artista
W dyskografii OutKast można by co prawda znaleźć kilka utworów bardziej bezpośrednio tekstowo nawiązujących do Halloween — z humorystycznie traktującym o problemach matrymonialnych najsłynniejszego wampira w historii „Dracula’s Wedding” na czele. Ze świecą szukać natomiast piosenki dorównującej „Bust” z wydanego w 2003 roku Speakerboxxx/The Love Below szeroko pojętą upiornością na poziomie aranżacji. Zanim na dobre zrywa się potworna nawałnica Big Boi ostrzega, że siódma pieczęć właśnie została zerwana, a duchy i gobliny błądzą wolno po Ziemi. Część z nich zaangażował zresztą najpewniej do majakowego chóru przyprawiającego żywych o dreszcze przez cały burzliwy przebieg utworu.
5.
„I Put a Spell on You”
Screamin’ Jay Hawkins
Okeh
VooDoo D’Angelo może i czarowało słuchaczy, ale z prawdziwym voodoo miało niewątpliwie niewiele wspólnego. W tym kontekście dużo większą moc mają zaklęcia rzucane przez Jaya Hawkinsa w klasycznym „I Put a Spell on You”, które doczekało się bezliku coverów i do dziś pozostaje adekwatnym elementem zachodniej popkultury. Żadna z reinterpretacji nie dorównywała jednak ekspresją wydanemu w listopadzie 1956 roku oryginałowi. Ta niesławna bluesowa ballada zapewniła nieznanemu wcześniej szerszej publiczności Hawkinsowi nieśmiertelność i dołożyła swoje trzy grosze do naszej upiornej plejlisty.
4.
„Red Right Hand”
Nick Cave & The Bad Seeds
Także Nick Cave zbudował jeden ze swoich gotyckich przebojów na bazie upiornego twistu i złowrogo dmiącego w tle wiatru. Pierwotnie wydane w 1994 roku na płycie Let Love In „Red Right Hand” dwa lata później nie bez powodu zostało wybrane jako temat sagi filmowej Krzyk. Cave jednak nie krzyczy — jako narrator oszczędnie dozuje emocje w historii, która bierze swój tytuł z poematu łączonego niegdyś z satanizmem Johna Miltona, ale rozwija się co najmniej jak opowiadanie Stephena Kinga.
3.
„House of Balloons”/
„Glass Table Girls”
The Weeknd
XO
„House of Balloons”/”Glass Table Girls” podwójny hajlajt z debiutanckiego mikstejpu The Weeknd brzmi może bardziej jak bliskie spotkanie trzeciego stopnia z istotami pozaziemskimi, aniżeli z wesołym diabłem, ale bardzo trudno odmówić mu przepełnionego ciemną materią gęstego klimatu, kóry można by ciąć nożem. Po części dlatego, że muzyk pożyczył potwornie przebojowy refren od Siouxsie & The Banshees, ale także dzięki wkładowi własnemu — okalającym melodię mrocznym syntezatorom i zdumiewająco przestrzennej produkcji.
2.
„Oh My Darling
Don’t Meow
(Just Blaze Remix)”
Run the Jewels
Mass Appeal
Po zeszłorocznej premierze kociego arcydzieła nic nie będzie już takie samo. Nie duchy, wampiry czy zombie, a koty stoją za mrocznym i psychotycznym brzmieniem Meow the Jewels. Kocia paranoja jest zresztą ewidentnym lajtmotiwem hitowego „Oh My Darling Don’t Meow” w znakomitym remiksie Just Blaze’a, który dzięki zaprzęgnięciu w bit hipnotycznych kocich sampli wykreował klimat grozy niczym nieustępujący „Thrillerowi” Michaela Jacksona.
1.
„Thriller”
Michael Jackson
Epic
Nastoletnie uwielbienie klasycznego kina grozy, fascynacja nieprzeniknionymi, strasznymi, tajemniczymi historiami to punkt wyjścia do koncepcyjnego przeboju Michaela Jacksona — być może najbardziej utytułowanej okołohalloweenowej piosenki w historii muzyki popularnej. Jackson z Rodem Tempertonem zawarli w niej bowiem typową dla amerykańskich slasherów naiwność, a ejtisowe syntezatory połączone z galerią klasycznych dźwiękowych efektów — od wyjącego psa po skrzypiące drzwi — dodały do utworu odrobinę nieodzownego w tym wypadku kiczu. Całości dopełnił niezastąpiony mistrz horroru Vincent Price w roli narratora, którego głos przyprawiać może o ciarki. Panie, panowie, prawdziwy thriller!