Wydarzenia

recenzja

Recenzja: The Weeknd House of Balloons

The Weeknd

House of Balloons (2011)

The Weeknd

Czy można zmienić postrzeganie muzyki tysięcy ludzi w ciągu jednej nocy (no cóż, może nie całej przepastnej otchłani muzyki, ale choćby jej skrawka)? Do tej pory chyba trudno było to sobie wyobrazić, ale mamy Internet, a czasy, kiedy płyty potrzebowały tygodni czy nawet miesięcy, aby dotrzeć na szczyty popularności bezpowrotnie minęły wiele lat temu. Teraz WSZYSTKO dzieje się w ciągu jednej nocy. Liczy się świeżość, hype. Trzeba skumulować w jednej chwili wielką siłę, by móc tylko na ten krótki moment wedrzeć się do świadomości słuchaczy. Tak właśnie było z The Weeknd. 21 marca w sieci zupełnie za darmo został udostępniony mixtape, do tej pory anonimowego, kanadyjskiego projektu. I nagle wszyscy oszaleli. (więcej…)

Recenzja: Frank Ocean nostalgia,ULTRA.

Frank Ocean

nostalgia,ULTRA. (2011)

frankocean1

Frankowi Oceanowi udało się to, co kilka lat temu miał zrobić Drake (czy przynajmniej czego oczekiwała od niego część miłośników dobrego R&B). Tymczasem Drake bardzo szybko po swoim głośnym debiucie, rozwiał pokładane w nim nadzieje i czym prędzej popędził mnożyć hity na listach przebojów. Tej możliwości jak na razie nie miał Frank Ocean (swoją drogą członek bardzo modnego ostatnio hip hopowego kolektywu Odd Future) i może właśnie dlatego nostalgia,ULTRA. jest płytą tak udaną. (więcej…)

Recenzja: Pinnawela „Renesoul”

pinnawela_renesoul_front

Paulina Przybysz, starsza ode mnie tylko 2 lata, napisała, zaśpiewała, wyprodukowała, w końcu wydała płytę, na której czuć naprawdę duży bagaż emocji i doświadczeń. Bynajmniej nie o tym, że powstała z popiołu, czy żałuje, że Cię znała. Każde uczucie na krążku można byłoby wyposażyć w konkretny instrument i kostium. Dostajemy pokaz brooklyńskiej mody bądź sklep przeze mnie zwany lumpem, przez innych second -handem. Mamy delikatne dźwięki ubrane w przewiewne, soulowe bluzki („Serce”), mamy kobiece wariactwa wokalne z irokezem na głowie („Intro”), mamy rockowe ćwieki („Renesoul”), ale dużo też tutaj białych smyczkowo – operowych sukienek, czarnych garniturów („Get Together”) i elektryczno – ortalionowych bluz („Macia”). „Renesoul” to płyta bez względnie stylistycznych ograniczeń, druga w dorobku Piny, zawierająca 11 utworów, polskie teksty, o niebo lepsza od poprzedniej, ALE (zawsze musi jakieś być, wybaczcie) mocno pachnie „Soulahili”.

Recenzja: R. Kelly odkrywa klasykę soulu

kellysletter

Ale, ale… nie jest to barbarzyńskie odtwórstwo, na jakie raz na jakiś czas targają się kolejno upadli bardowie minionych lat Seal, Phil Collins, Rod Stuart, Craig David, wymieniając jedynie kilku. To bardzo kreatywna, pełna pozytywnej energii podróż od współczesnego R&B na najwyższym poziomie do motownowskich korzeni.

(więcej…)

Nowe oblicze miłości – recenzja New Amerykah Part II (Return of the Ankh) Erykah Badu

baduankh

Drugą część Nowej Ameryki Badu zapowiadano jako odejście od stylistyki pierwszej części i powrót do korzeni, a jako zwiastun tego, co nadejdzie przedstawiano „Honey”. I faktycznie, Return of the Ankh to w żadnym wypadku powrótka z 4th World War.

(więcej…)

Takie płyty nie zdarzają się często – recenzja The Sea Corinne Bailey Rae

sea

Już od kilku lat z niecierpliwością wypatrywałem czegokolwiek nowego od Bailey Rae, ale nigdy nie przypuszczałem, że jej kolejna płyta może okazać się aż tak dobra.

(więcej…)

Recenzja: Sade „Soldier of Love”

sade-soldier-of-love

Gdy 8 grudnia usłyszałem premierowy utwór „Soldier Of Love” uwierzyłem na chwilę w ewolucję brzmieniową Sade – mocny, niemalże robotyczny beat, wyśpiewana z bojowniczym nastawieniem oda o miłości. Nigdy wcześniej zespół nie brzmiał z takim pazurem, pomyślałem więc, że nowy album pozytywnie mnie zaskoczy.
Najnowsza płyta wokalistki brzmi jednak zbyt poprawnie i zachowawczo, nie zaskakuje. Mamy więc rzewne kompozycje o miłości, przepełnione nostalgią i goryczą, poprawnie zaśpiewane przez Adu, czasami popadające liryczny banał (You know there’s something that you need to know / It’s gonna be alright). Niewątpliwym atutem „Soldier of Love” są aranżacje, współgrające z kojącym, nostalgicznym głosem Sade, pozbawione wokalnych popisów i sztuczek. Momentami surowość przekazu jaką artystka uzyskuje, np. w „Morning Bird” urzeka, jednak cały album nawiązuje do wcześniej wypracowanej przez artystów z ostatniej dekady XX wieku formuły, wyeksplorowanej na „Lovers Rock” – eleganckiego popu, silnie nawiązującego do soulu. Najjaśniejszym momentem płyty jest „Babyfather” – to w gruncie rzeczy chwytliwa, nostalgiczna kompozycja silnie zabarwiona reggae.
Zastanawia mnie symptomatyczność „Soldier of Love” w kontekście kondycji obecnej muzyki popularnej. Czy artyści nie poprzestając na powielaniu utartych schematów, ku uciesze fanów, nie zamykają sobie drogi do artystycznej ewolucji i nowych wyrazów ekspresji?

„This is it” już w kinach

this is it

Dzisiaj miała miejsce premiera filmu Davida Ortegi „This is it”. Obraz pokazuje przygotowania Króla Popu, Michaela Jacksona do trasy koncertowej, która miała rozpocząć się w czerwcu. „This is it” będzie wyświetlane na całym świecie tylko przez dwa tygodnie.
A jakie są wrażenia bezpośrednio po seansie?

(więcej…)

Alice, Macy w wywiadach, recenzjach, teledyskach

Z okazji nadchodzących koncertów wygrzebany na onecie wywiad z Alice Russell i stamtąd świeżutka rozmowa z Macy Gray by one and only Andrzej Calak. Do tego odkopana z czeluści soulbowl recenzja płyty „Big” i alternatywny teledysk do piosenki „Still” z pierwszej płyty pani Gray. Jest druga jego wersja, która śmigała w telewizji – poszukajcie. Piosenka ta to jedna z moich ulubionych Macy Gray. Brzmiący jak ballada miłosna kawałek, jest w rzeczywistości historią o uzależnieniu od krzywdzącej fizycznie i psychicznie osoby. Po tym utworze zorientowałam się jak świetną jest tekściarką. To jedna z piosenkarek, które naprawdę mają coś do przekazania słuchaczom.
Żeby było sprawiedliwie dorzucam krótką rozmowę z Alice Russell, poprzeplataną fragmentami występu w Paryżu. Za każdym razem jestem zaskoczona jak korzystnie Alice wygląda na żywo. Nie mówię nic o brzmieniu, bo tutaj sprawa jest oczywista – jest genialne. Dodaję recenzję ostatniej płyty Alice z portalu nowamuzyka.pl. I tyle.
Alice Russell w Warszawie już w tym tygodniu t.j. 17 lipca w Fabryce Trzciny.
Macy Gray 6 września w Warszawie, w Sali Kongresowej. Zresztą: na prawo patrz!

Miłosny poligon Daniela, czyli recenzja „Love&War”

Tytuł ”Love&War” wydaje się niezmiernie romantyczny, trochę w XIX-wiecznym stylu, Tołstoj, ,,Wojna i pokój”, Puszkin, pojedynki na śmierć i życie, itd. Za to zawarta na płycie muzyka sentymentalnie nawiązuje do chyba najlepszych muzycznie czasów ubiegłego stulecia, kiedy to liczyło się przede wszystkim żywe granie i umiejętności, a nie fajerwerki odpalane z komputera. Ale po kolei.

Bez wątpienia Daniel Merriweather ma niezwykły głos, który trudno pomylić z innym. To właśnie talent pozwolił temu całkiem niepozornemu chłopakowi z lasu gdzieś pod Melbourne (dosłownie) opuścić rodzinną Australię, by przed ostatecznym podbojem świata, zacumować na chwilę w stolicy świata, Nowym Jorku, i rozpocząć stawianie pierwszych profesjonalnych kroków pod okiem Marka Ronsona. Ale z tym właśnie głosem niektórzy mogą mieć pewien problem. Bowiem to ten rodzaj wibracji strun głosowych, który z góry wiadomo, że nie wszystkich oczaruje. Taki trochę casus Christiny Aguilery. Wszyscy wiemy – Aguilera ma potężne głosiwo, ale jego rozmiary i zbyt duża ilość wokalnych akrobacji są w stanie odstraszyć nawet najbardziej tolerancyjnych na dźwięki. Choć to może bardziej kwestia gustu. Merriweather w pewnym stopniu też jest takim głosowym akrobatą. Więc jeśli nie przemawiają do Ciebie, drogi czytelniku, wyśpiewywane przez niego fikołki, swoją lekturę możesz skończyć w tym miejscu. (więcej…)